wtorek, 31 marca 2015

Znów szare portki:)

Irma, mam na imię Irma:)

Dlaczego to piszę? bo jakoś dziwnie mi się czyta na jak piszecie do mnie jultob:) I chyba milej będzie po imieniu:)


Wreszcie prezentuję zdjęcia w mej rudej fryzurce:) A mam ją już tydzień:) Kolor jeszcze nie taki jak chciałam, ale na mym blondzie ostrzejszy na razie nie wyjdzie:) Ach i znów zapuszczam grzywę, już mi moje sterczące kłaczki się znudziły:)  Kreacja z szarymi spodniami znowuż, a były tu już ze dwa razy o tu i tu. Zatem należą do moich ulubionych:) Ciuchy z sh, butki natomiast z Centro:)






 


Na koniec selfie:)

niedziela, 29 marca 2015

na lumpa/zmiany:)

Właśnie zarządziłam kilka zmian w moim domku:) Żem jest ciekawa jak to w praktyce wyjdzie, ale nie zamierzam nikogo wyręczać. Takiej opcji nie ma:) Już czuję tę nerwicę jaka mnie będzie ogarniać, gdy się okaże, że nie wszystko zrobione, bo jak to faceci, oni mają na wszystko czas. Zawsze zdążą...Ale ja już supermenką nie chcę być, więc chociaż na polu ogniska domowego zamierzam przystopować. I już mężowi zapowiedziałam, że ogródka nie tykam:)

No, ale ja nie o tym chciałam pisać..

Wiosna...wszyscy pragną zmian... Chcemy nowe ciuchy sobie lajsnąć, kolor włosków zmienić, czy też fryzurkę całą I przede wszystkim parę kilo chcemy zrzucić. No, to czytam o tym zdrowym żywieniu (koncepcji miliony, bo każda kobieta inną wizję na właściwe odżywianie ma), miłości do sportu, a nawet suplementach. Czytając posty na w/w tematy, mam odczucie, że to odchudzanie to po prostu łatwa i przyjemna sprawa, że te kilogramy po wprowadzeniu tych wspaniałych zmian w żywieniu i aktywności lecą na łeb na szyję, a potem to już sielanka - piękne ciało, dobre samopoczucie etc. Kurczę, tylko dlaczego w moim mniemaniu to walka? Walka ze sobą przede wszystkim? Czy tylko mój organizm jest taki oporny na te wszystkie cuda?

Od urodzenia pierwszego syna schudłam 40 kg, ale trwało to 9 lat z przerwą na drugiego i tyłam wcześniej nie dlatego, że byłam chora, czy też żarłam jak dzik, tyłam bo przez kilka lat byłam na hormonach, żebym w ogóle dzieci mogła mieć. Nie ukrywam słodycze lubię i ślinię się na nie zawsze, ale grubasem nie byłam tylko dlatego, że popuściłam wiosła.

I to chudnięcie moje, to jak czytacie walka przez wiele lat. W tym czasie były wzloty i upadki. Teraz mam wzlot, ale nie wiem czy upadku nie będzie, bo moje ciało, nie rozumie co to stała waga. Więc walczę cały czas. Do hmm, nazwijmy to zdrowego jedzenia się przyzwyczaiłam i robię sobie takie jakie lubię, ale codzienny kilkugodzinny trening, to nie jest miłość życia.

Dlatego tak zazdroszczę, gdy czytam o pasjach sportowych. Może właśnie dlatego, że nigdy nie ćwiczyłam dla przyjemności? Dziś bez ćwiczeń nie wyobrażam sobie życia, ale tylko dlatego, że moje durne ciało się do nich przyzwyczaiło i nie umie prawidłowo funkcjonować bez, ale kochać tego wysiłku nigdy nie będę. I niezmiernie zazdrościć będę wszystkim, którzy problemu z wagą nie mają, a chudnięcie, co ja piszę utrzymanie wagi jest takie proste:)


A kreacja, jak w tytule napisałam - na lumpa, trochę militarnie, ale generalnie bardzo wygodnie, tak jak lubię:) Ciuchy z sh:)








piątek, 27 marca 2015

Supermenką być:)

Czego to ja bym nie chciała...zrobić w ciągu dnia...Zrobiłam sobie test kobiety doskonałej (nie, żebym testom wierzyła, tak po prostu z ciekawości) i wyszło, że cierpię na syndrom supermenki...Coś w tym jest, bo u mnie musi być wszystko doskonałe, albo wcale. Niestety to wcale rzadko ma miejsce. No więc podjęłam się zadania (ja pierniczę toż to kolejny obowiązek, ale krótkotrwały na szczęście)eliminacji zajęć moich w ciągu dnia, których nie muszę zrobić. Szczęścia nie dają i zabierają cenny czas. Taki minimalizm dotyczący obowiązków, które sama na siebie nakładam. Trudne to się wielce do zrealizowania okazało, ale małymi kroczkami osiągnę swój cel. W końcu jestem supermenką:) 

Dlaczego się tego podjęłam? Zrozumiałam, że nie dam rady całe życie spać po 4 godziny i funkcjonować na wszystkich frontach. Moment kryzysowy? Kiedy w trakcie pracy bezmyślnie płaszcz zaczęłam wkładać i do domu się szykować w środku dnia, kiedy zamiast do klasy zmierzać, dziennika namiętnie szukałam, który już w klasie na mnie czekał. No parę takich kwiatków mogłabym tu przytoczyć. Po prostu się nie da być doskonałym. I to nie oto chodzi, że ja doskonała pragnęłam być, co to to nie, wcale świadomie na siebie tych moich rozlicznych obowiązków nie brałam, tak po prostu wyszło, bo chciałam zrobić, a jeszcze to i to, przecież zdążę, dam radę. Która z Was do mnie częściej zagląda to wie, że był czas, że nawet posty codziennie wstawiałam. Matko, kiedy ja to robiłam, w którym międzyczasie?

Drogą eliminacji, niezwykle trudnej, udało mi się tak zorganizować, że obecnie śpię 5, a nawet przy dobrych podmuchach 5 i pół godziny. Właściwie z niczego nie zrezygnowałam, tylko rozplanowałam i rozciągnęłam w czasie, bo do rezygnacji w moim przypadku daleka droga.
Zastanawiam się, czy jestem postrzegana jako sfrustrowana stara zrzęda...I wychodzi mi, że trochę (próbuję złagodzić to co myślę) tak. Bo dotychczas jak czegoś nie udało mi się czegoś zrobić miałam poczucie porażki. 

Mój minimalizm niewielki wprowadziłam z początkiem ubiegłego tygodnia i powoli się uczę, przyzwyczajam się do machnięcia ręką, na niezrealizowane plany. Nauczę się. Tak, jak nauczyłam się odpoczywać w niedzielę.

Ach i dzisiaj mam wolne, mam trochę roboty, jak to zwykle, ale zamierzam się tym czasem delektować, cieszyć każdą chwilą. Odnajdę szczęście bawiąc się z synami, może wyjdę z psami na spacer, taak poszukam szczęścia, a sprawdziany niech sobie leżą, a co tam...   

A Wy? też jesteście supermenkami? Gonicie za perfekcją czy umiecie zrezygnować z  jakieś życiowej roli?

No to się uzewnętrzniłam, teraz czas na kreację:) Iście jak dla supermenki w wojskowym stylu hehe:)
Bo dyscyplina musi być, nie ma to tamto:)
Jedyne w co zainwestowałam parę pipów w tej kreacji to szelki, których aż trzy pary w różnych kolorach kupiłam i zamierzam Wam pokazać. Dziś pierwsze morowe:) Reszta ciuchów z sh:)










Po przejrzeniu tych zdjęć w większym formacie i w brylach stwierdzam, że ta kombinacja, była u mnie po raz pierwszy i ostatni:)

Udanego weekendu:)

wtorek, 24 marca 2015

limonkowa kiecka

Miały być piękne zdjęcia w słoneczku, coby wydobyć piękny kolor sukienki, ale jak się do pracy o 7 wyruszyło i wróciło koło 20 to słońca już niestety się nie uraczy, więc i kolor limonki kiepsko widać, bo żółta to ona zdecydowanie nie jest.
I tak oto wyglądam po dniu pracy... Bardzo się starałam podciągnąć kąciki ust, coby uśmiech wyszedł, ale trudne to wielce było. A mój starszak, bo to on focie strzelał mówi znów niewyraźne, mamuś znów nie wyszło...

Idę spać kochane,
Miłego wieczorku

Ach sukienka sh:) Kurtka już sklepowa z ff, buty centro:)





sobota, 21 marca 2015

szary total look:)

Nie znam się kompletnie na modzie, możliwe, że już to pisałam...tak wiem, że denim ciągle modny, wracają dzwony, a z nimi lata 70, że modne kwiaty, pastele i zamsz. Coś ta do mnie dociera, w końcu przeglądam zdjęcia w gazetach i przede wszystkim zaglądam do Was, gdzie na bieżąco pojawiają się aktualne trendy. Nie znam projektantów, nie ...no słyszałam i znam parę nazwisk, ale żebym pamiętała te nazwiska, rozpoznawała je, albo miała jakiegoś ulubionego...to nie bardzo. Ja noszę to co lubię, to co mi się podoba, nie trzymam się jakiegoś konkretnego stylu czy trendu.  Są ciuchy w których się "czuję" mimo, że do sylwetki, koloru włosów etc. mają się nijako. Mało jest rzeczy, których bym zdecydowanie nie ubrała, co najwyżej założę raz i nie będę się "czuła". Nie zawsze wyglądam zabójczo, bo nie myślę o regułach (ani fasonowych, ani kolorystycznych). Ubierając się pewnie łamię je na maksa, bo po pierwsze mam to w nosie, a po drugie nie widzę siebie... Jak to możliwe? Nie wiem, takie zaburzenie osobowości... Nie widzę siebie, bo  zmiany nie są mi obce - raz tyję (co akurat idzie mi łatwo), to chudnę; raz blondyna, raz ruda innym razem brunetka. Wciąż zmiany, nie potrafię odnaleźć siebie, tego wewnętrznego spokoju, który już dawno powinnam osiągnąć. Bardzo szybko zmieniam zdanie, tłumacząc się sama przed sobą, że tylko krowa zdania nie zmienia, ale jestem skłonna przypuszczać, że powody są inne. I na tym skończę, bo wynurzenia moje zbaczają na niebezpieczne tory, o których raczej wolałabym nie myśleć...W każdym razie wkrótce wracam do siebie, tzn. do rudego, ale takiego fest rudego, a nie ryżawego jak mam teraz. Okres przejściowy zaliczony:) Jestem ruda i już. Blondyną byłam przez chwilę, czas się ustatkować:)

Cóż zatem dziś Wam pokażę? Miał być szary total look, ale nie do końca się udał, bo zarzuciłam srebrną kamizelę i czarne dodatki. Zdjęcia zrobione z kilometra, więc nie wiem, czy ten połysk mojej vintigowej kamizeli będzie widać, ale jak się ma takich zdolnych fotografów, to trzeba docenić, że zdjęcia w ogóle są:) Moje ciuchy rzecz jasna z lumpeksu.

A propos, chyba odzwyczaiłam się od zakupów  w zwykłych sklepach. Jakaś masakra po prostu. Syn mój najstarszy w tym roku do komunii idzie, postanowiłam zatem kreację jakąś na tę okazję zakupić. Elegancką, rzecz jasna, ale nie sztywną, bo bym tego nie udźwignęła. Plan był, sklepy pełne, a ja nie kupiłam nic. I tak się wściekłam, że nawet okularów słonecznych i bielizny nie kupiłam, choć też miałam zamiar. Jutro podejście hmmm trzecie, ale jak to mówią do trzech razy sztuka. trzymajcie kciuki:)

Miłego weekendu, kochane:)







czwartek, 19 marca 2015

dresowy kod 2

Miałam przygotowany piękny tekst na posta, ale był taki hmm przygnębiający, bo i moje samopoczucie było średnie. Dlatego też, na ten czas zrezygnowałam z jego publikacji:)

I również dlatego pisać nie będę, bo po co snuć smutne wywody...

Odziałam cudną dresową spódniczkę i choć zdjęcia nieciekawe (małżonek mój już nie wiem czy najmilszy, bo zdjęć to on robić nie umie, to już starszak lepsze robi) to zamieszczam:)

Kreacja w całości z lumpeksu, prócz butów, które stare jak świat, i jednak do pracy ich nie założyłam, bo się okazało, że obcasy pozaciągane. Trza się pozbyć:) Ach i warto zaznaczyć, że rajstopki w kropeczki czego oczywiście nie widać:)

Pozdrówka Wam ślę serdeczne:)




poniedziałek, 16 marca 2015

odpowiedzialne zakupy

Dziewczyny, kupujecie odpowiedzialnie?

Przyznam, że nie zawsze mi się to udaje, bo niekiedy fatałaszek do mnie za bardzo przemawia, ale czasem warto się zastanowić, czy faktycznie warto wydać, niejednokrotnie przysłowiowy ostatni grosz na ciuch, który przybył do nas z daleka...

Zanim kolejny masthew trafi do naszej szafy pokonuje podróż, o której mogę tylko pomarzyć, podróż dookoła świata. Wycieczka ta łączy się z ogromnym zanieczyszczeniem środowiska, ale przede wszystkim z wyzyskiem pracowników, ich cierpieniem, głodem, brakiem poszanowania praw nie tylko pracownika, ale też człowieka. Ciuch, który do nas trafia pokonuje około 19 tysięcy kilometrów, a to już 1/3 długości Ziemi...Każdy etap łańcucha produkcji może odbywać się w innej części świata, a etapów tych jest raptem 5: projekt, produkcja surowego materiału, obróbka materiału, szycie i sprzedaż. Często cieszymy się z niskich cen ubrań (zwłaszcza na wyprzedażach), ale też żywności, elektroniki, zabawek (bo problem dotyczy nie tylko ciuchów), ale warto pamiętać, że i tak poniesiemy ich prawdziwy koszt, może nie wyrażony w pieniądzach, tylko na przykład w degradacji środowiska, czy też koszt ten poniosą za nas inni, głównie Azjaci, osoby które szyją te nasze fatałaszki, których zarobki nie starczają na godne życie. Szyją głównie młode kobiety w wieku od 16 - 25 lat, czasem nawet młodsze, pracują 12-16 godzin dziennie, przez 6-7 dni w tygodniu, w warunkach, powiedzmy sobie szczerze skandalicznych (często nawet z toalety nie mogą skorzystać). Zakładając, że T-shirt u nas kupiony kosztuje jakieś 60,00 to szwaczka z tej kwoty otrzyma max 50 groszy, a plantator bawełny całe 5 groszy, a zgadnijcie, ile ta nasza sieciówka, w której bluzeczkę ową kupimy? och, tylko 35,00. Nieźle... Prawdziwy koszt zakupów dostrzegamy (albo i nie) kiedy znikają z naszych ulic małe, lokalne sklepiki, a zastępują je wielkie, cuda oferujące galerie i supermarkety.

Czymże zatem są podane przeze mnie w tytule odpowiedzialne zakupy/ konsumpcja? 
Otóż to podejmowanie decyzji zakupowych z uwzględnieniem konsekwencji społecznych i środowiskowych jakie niosą za sobą pozyskanie surowców, produkcja, dystrybucja, użytkowanie i utylizacja produktu.
Cóż my możemy zrobić? Na pewno postępować zgodnie z zasadą 3R (reduce, reuse, recycle), a nawet 5R (gdzie dochodzi recover, renew), pewnie wszystkim znaną , sprawdzać metki i wszelkie certyfikaty - szukać rzeczy uszytych w Pl, korzystać ze stron, takich jak dobre zakupy, gdzie znajduje się ranking firm przyjaznych środowisku i ludziom, korzystać z wymienialni (podobno są coraz powszechniejsze w Polsce), kupować mniej ( z tym już zdecydowanie gorzej), pisać petycje (to już dla bardzo zaangażowanych)

Cóż sama tego nie wymyśliłam, informacje iście szczątkowe (mogłabym pisać i pisać na ten temat) wzięłam ze szkolenia, w którym jakiś czas temu wzięłam udział. 

Mądrzę się, a ciuchów pełna szafa i nie ukrywam wciąż rośnie, zwłaszcza na wiosnę...

Staram się jednak choć troszkę mieć na względzie dobro planety (oby służyła mym dzieciom i wnukom i prawnukom...) więc czystki robię dość często, zwłaszcza jak z czegoś hmm wyrosnę, lub nie noszę, bo nie lubię i daję mym ciuchom drugie, a często trzecie życie, bo jak wiecie kupuję głównie w lumpeksach. Sprzedaję (jeśli się nadają) i raz w roku organizuję z moimi uczniami zbiórki odzieży i zabawek, które trafiają do różnych potrzebujących fundacji. 
Mimo, że naoglądałam się różnych filmików, naczytałam sporo, to z mojego zakupoholizmu lumpeksowego się nie wyleczyłam. Ten nałóg (i nie tylko ten)na  terapię się nadaje, ale cieszę się, że chociaż tyle robię i Was też zachęcam;)

A, że bez zdjęć w mych sekenhendowych ciuchach zabraknąć nie może, to dołączam, swą próbę bycia elegancką, czego szczerze nie lubię i na dodatek w paskach, które dopiero odkrywam:)














Buziole:)

sobota, 14 marca 2015

Przesilenie

Jakieś przesilenie wiosenne mnie dopadło...Za oknem szaro, buro i ponuro. Cały dzień leje, energii we mnie zero. Posta już wczoraj miałam wystosować, ale usnęłam na kanapie nie zdążywszy laptopa wyciągnąć. Od męża kazanko dziś wysłuchałam, że za mało śpię itp.itd., ale jak tu zdążyć ze wszystkim co muszę i przede wszystkim co chcę zrobić, skoro czas taki bezlitosny? Gazetkę sobie wczoraj fundnęłam i jak na razie to tyko obrazki obejrzałam i to nie wszystkie, a tu już sobota zmierza ku końcowi. To jakaś masakra jest. Pomysłów kilka na post mi się ulęgło, ale co tam znów piszę o niczym, bo nie chce mi się myśleć i wysilać. Wiosno przyjdź wreszcie, może coś się zmieni...

A tak oto wyglądałam w środę i piątek. Ciuchy z sh jak zwykle;) Trzymajcie kciuki cobym się ogarnęła...A może jakiś specyfik przyjąć coby siły nabrać? Tylko jaki, żeby dawał kopa na 20 godzin czuwania?
Udanego weekendu, kochane:)