niedziela, 11 października 2015

myśli nieuczesane

Myśli moje takie dziś niezebrane są. W końcu weekend, cały tydzień wyczekiwany jak gwiazdka jakaś, tudzież inne święto. Pozwalam sobie zatem na myśli rozpierzchnięte, bo już jutro do kupy będzie trza się zebrać i co godzinkę, mimo klasy jednej, w inne czasoprzestrzenie się przenosić i ogarniać tematów mnogość przeróżną. Niby plany jakieś miałam o tym co tu dziś pisać będę, ale uciekły i nie zamierzam się spinać, żeby je odzyskać. Zatem może o pogodę zahaczę? Ano zimno jak diabli jest, zwłaszcza rano było, a tu człowiek o 7 wstać musiał i na basen zaiwaniał jak co niedzielę. Na szczęście nie zamarzłam, choć w piątek o mały włos by właśnie tak było, ale koleżanka dobra swetrzyskiem poratowała i dałam radę. Mimo zimna słoneczko radosne, jesienne promyki śle do mnie, ale nie na tyle energetyczne, żebym chęć zejścia z kanapy z siebie wysupłała. Zatem zalegam, kawusię sącząc i czekoladkę zagryzając, pocieszając się, że gorzka, kakao ma dużo, energii ma mi dostarczyć i dobrego humorku, więc nie żałuję sobie, a co, porozpieszczam się:) Jutro ciało skatuję:)

Porządki w szafie zrobiłam, czego nie noszę wyrzuciłam, no dobra większość tego, bo jeszcze parę ciuszków na jakieś zaś zostawiłam, takie co mi żal się ich zrobiło, choć wiem, że to raczej się nie sprawdzi. Część wystawiłam na Vinted, ciekawa jestem tej mojej sprzedaży tam właśnie, bo moje wcześniejsze doświadczenia sprzedażowe na innych portalach raczej średnie są. Część odłożyłam, bo przecież z Ekotrójką odpowiedzialny konsumpcjonizm (ja!) propaguję i niedługo zbiórkę odzieży i zabawek używanych robić będziemy, co by na święta do najbardziej potrzebujących trafiły. 

Dlaczego o tym piszę? Bo coś ostatnio gusta mi się zmieniły. Kto do mnie częściej zagląda, wie, że kolorkiem nie gardzę, i chętnie barwy przeróżne na sobie testuję. Szafa moja zatem, po otwarciu po oczach dawała i w oczopląs potrafiła wprawić. A czasy ostatnimi spasowałam z kolorem i nie, żebym już tak nagle z wszelkich ostrych barw zrezygnowała całkowicie, to przyznać muszę, że rażą mnie. Nie na kimś broń Boże, ale na mnie konkretnie. Teraz granat, szarość, czerń i biel, ewentualnie khaki to moi faworyci zdecydowanie. Pochowałam większość mych kolorowych fatałaszków, bo nie wiem czy ta szarość odzieży mojej na stałe u mnie zagościła, czy to kaprys krótkofalowy, a może chęć zniknięcia na chwilę.. 
Przy okazji sprzątania owego wyciągnęłam parę rzeczy, które jakiś czas temu za duże mi się zrobiły, ale oczywiście szkoda mi ich było więc zakopałam je w skrzyni pod łóżkiem. I uznałam, że dorosłam do tego, że ochoty żadnej już nie mam do trzymania się reguł jakiś modowych i zaburzanie proporcji sylwetki wcale mnie nie razi wręcz przeciwnie. Zatem wyciągnęłam portki dwa rozmiary większe, koszule nawet jeszcze więcej i zamierzam nosić:) I dziś pokazuję Wam dżinsy, boyfriendy, ściągnięte pachem jak tylko się da, szerokie nogawki, a do tego płaskie buty. I jakkolwiek kreację ową Wy ocenicie, czy też inni  ludzie muszący ze mną współżyć, to czułam się superowo. 
Ach i wąziutki szaliczek przypasił mi bardzo, jeszcze nie raz go zobaczycie, bo i foty z nim w roli głównej już poczynione zostały:) 
Udanej niedzieli kochane:)