niedziela, 27 września 2015

kimono raz jeszcze

Jestem podatna na nałogi... Już to kiedyś pisałam:) a ostatnio za bardzo polubiłam weekendowe znieczulenie. Parę rzeczy się ostatnio nazbierało i od dłuższego czasu wieje u mnie smutkiem, ale podniosę się, jak zawsze..wybaczcie, że zamiast pisać same wesołe przemyślenia, wrzucam tu swoje krótkie, jednak mało przyjemne wtrącenia, że traktuję bloga jak jakiś pamiętnik i poniekąd się uzewnętrzniam... chyba powinnam faktycznie założyć tradycyjny, papierowy, gdzieś czytałam, że to dobra terapia... Praktykowałam... bo ja wiem czy efektywnie... Czytałam też, że warto wybrać się na randkę ze samym sobą... Tego jeszcze nie robiłam, może nadszedł czas? Zatem trzymajcie kciuki za udane wyjście... 

A zdjęcia? Uśmiech na twarzy gdzieś tam  słaby, ale jest, jestem mistrzem w stwarzaniu pozorów, lata praktyki...Czasami nawet zaczynam wierzyć, że jest dobrze, nawet super, a potem następuje zderzenie z rzeczywistością, bolesne niestety:) taka sinusoida emocjonalna:)Na pewno czasem też tak macie...Wytrzymacie jeszcze ze mną?

A na zdjęciach kimono, po raz kolejny, tym razem w połączeniu z dzwonami:)









piątek, 18 września 2015

czwartek, 10 września 2015

mój płaszczyk

Obejrzałam swoje foty, które umieszczam na blogu. Szczerze? Podłamałam się.

Na płaszczyk, który Wam dziś pokazuję polowałam kilka tygodni, ale udało się i kupiłam go za połowę ceny. I tak był drogi jak na mój gust, ale nie mogłam się oprzeć:)









niedziela, 6 września 2015

spódnicospodnie

Kochane moje blogowe powierniczki:)

Dziękuję bardzo za słowa otuchy i pokrzepienia pod ostatnim postem. To dla mnie niezwykle ważne, że nadal zaglądacie mimo, iż jęczę okrutnie i zanudzam swymi dołami:)
Pozdrawiam cieplutko:) 
Na razie tyle i aż tyle








czwartek, 3 września 2015

na ludowo

Jeszcze nigdy nie miałam takiej pustki w głowie, w sobie. Jakaś dolina się przypałętała i nawet przez chwilę zaczęłam rozważać dłuższy urlop w pracy, jakiś zdrowotny. Niby na razie decyzji jeszcze nie podjęłam, bo któż pociągnąłby moje działania, przecież nie chcę, żeby umarły śmiercią naturalną, ale jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. Na razie wróciłam do pracy, ale bez zapału i energii, którą zwykle miałam. Chyba za dużo sobie na głowę wzięłam i typowe wypalenie zawodowe mnie dopadło. Małżonek twierdzi, że to kwestia czasu i jak się wkręcę to przestać nie będę umiała. Może coś w tym jest, ale przyznać muszę, że już dawno takich stresów związanych z pracą nie odczuwałam.

Na ten czas magnezik przyjmuję licząc, że cuda uczyni:) i marazm, niechęć, lenistwo, poczucie braku sensu minie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki:)

Stąd mnie mało u Was, u siebie...

A co do fotek...

Bluzeczkę, jak większość mojej garderoby upatrzyłam w lumpie i mimo, że lekko mi za szeroka, co odczuwam w ramionach, nie mogłam się jej oprzeć. I wcale nie miałam skojarzenia ze strojem ludowym. Kreacje zaprezentowałam w ostatni dzień wakacji, na imprezce pożegnalnej. Alkohol lał się strumieniami, a ja próbowałam sobie wmówić, że to początek lata. No cóż nie udało się. Ale udało się nam za to dotrzeć na Dożynki:) Nooo i bluzeczka przypasowała jak ulał do okoliczności:)












Pozdrawiam Was serdecznie i moc całusów ślę:)
No i trzymajcie kciuki cobym do sie wróciła;)