piątek, 30 stycznia 2015

alleluja

Alleluja, wreszcie weekend. Wróciłam właśnie z imprezy (hmm tak to mogę nazwać) w pracy. Na szczęście w tym roku nie musiałam być do końca, więc koło 20:30 zwinęłam się po angielsku i dzięki temu grzeję się pod kocykiem z synkiem moim młodszym i wieczór filmowy zaliczam. A, że film mało mnie interesujący (władca pierścieni) to wybaczają mi, że się w ekran tv nie wglapiam, tylko w swój komputerek. Od kiedy tutaj jestem, to nawet go polubiłam, bo wcześniej to kojarzył mi się z pracą i dla rozrywki rzadko po niego sięgałam.

Dziękuję Wam wszystkim, drogie dziewczyny za pochwały dla mojej figury, to miód na moje serce. Muszę się Wam przyznać, że osiągnięty z wielkim trudem, i z trudem utrzymywany. Zawsze byłam jak to się ładnie mówi puszysta, tudzież przy kości, od niemowlaka chyba. A wagę, którą mam dzisiaj, ostatnio miałam w podstawówce, przypuszczam, że koło klasy 6. Najwyższą wagę osiągnęłam podczas ciąży z pierwszym synem, nie ukrywam, że nie tylko z obżarstwa, ale kłamać nie będę, że słodyczy nie lubię, bo lubię - taka słodka dupka ze mnie, jednak waga ówczesna spowodowana była hormonami, które brałam przed zajściem w ciążę. No więc wtenczas, kochane moje ważyłam 102kg. Od tamtej pory różnie bywało to chudłam, to tyłam, w międzyczasie drugiego synka urodziłam, ale utrzymanie wagi to była jakaś masakra. Od roku jakoś daję radę, ale wciąż się boję (dosłownie), że znów jakieś jojo czy też inne coś mi się przydarzy. Dlatego ćwiczę, ćwiczę i ćwiczę. Nie pokochałam sportu, co to to nie, ale nie wyobrażam już sobie życia bez niego. Dlatego tak ważne są dla mnie Wasze komplementy. Uwielbiam je, bo mimo, iż wiem, że schudłam to wciąż czuję się jak grubasek:)

A oto co miałam dziś na Studniówce. Tym razem kiecka nie jest z lumpeksu. Mój osobisty Gwiazdor mi przyniósł, po uprzednim wybraniu jej na wyprzedaży w hm:) Wybór mój oczywiście, gdyż, ponieważ mój małżonek najmilszy w życiu nigdy nie odważyłby się sam mi coś kupić:)





 I znowu  jesteśmy w kuchni;)