środa, 25 lutego 2015

mój przyjaciel pies:)

Nie mogę uwierzyć, że kończą się ferie. Koniec spania do południa, koniec czytania do późnej nocy, koniec laby. I znów się zacznie jazda bez trzymanki. Nie chcę...
Właściwie to nie do końca nie  chcę. Ale bardzo chciałabym żyć wolniej, nie spieszyć się ciągle i nie mieć tylu spraw do zrobienia, załatwienia, przygotowania, pilnowania itp. itd.
Szkoda,że nie da się żyć tak, żeby ze wszystkim, ze spokojem zdążyć. Ze spokojem....

Dziś o moich piesach:) Jestem w domku, więc nie bardzo przykładam się do stylizacji. Zatem nie ja dziś na fotach, a właśnie one, piechy moje ulubione.

Nie wyobrażam sobie bez nich życia. W ogóle nie umiałabym żyć bez czworonoga koło siebie i to dosłownie. Może zwróciłyście uwagę, że na wielu moich zdjęciach, w tle występuje jeszcze jedna modelka. To Kaja. Oprócz tego jest jeszcze Denis (jak to chłopaki moje mówią - mąż Kai) i Figa. Tak się jakoś złożyło, że stadko się rozrosło, choć w zamierzeniu był oczywiście jeden pies:)

Zawsze, ale to zawsze kochałam psy, w ogóle zwierzęta. Może dlatego, że mimo, iż jako dziecko takiego frienda nie miałam (tatuś się nigdy nie zgodził) to byłam pewna,że taki czworonogi zwierz będzie mnie kochał bezwarunkowo. A to było ważne, żeby był ktoś, kto bez żadnych roszczeń, wymagań, za to jaka jestem będzie mnie kochał, z wzajemnością oczywiście. Mój pierwszy piech to Niko. Nie ukrywam rozpieszczony był do granic możliwości. Był z nami w trudnych chwilach mego życia, kiedy walczyłam by zostać mamą. No i był takim naszym synusiem. Zginął śmiercią tragiczną, pod kołami samochodu. I jak to mówią klin klinem, jeszcze tego samego dnia kupiliśmy Denisa. Ten to jest osobowość, uparty, charakterny, ma swoje zdanie. Ta miłość nie była taka prosta, bo klin nie koniecznie się sprawdza i chwilę trwało zanim pokochaliśmy się całym sercem, a ja przestałam wspominać Nikusia. Denis to chłopak kochliwy, więc kiedy tylko nadarzała się okazja zwiewał na podboje miłosne. Raz skończyło się dość nieprzyjemną przygodą, kiedy to chciano nam go ukraść, więc dla towarzystwa pojawiła się Kaja. A Figa? Hmmm, nie pamiętam jaki argument podałam mężowi, bo rzecz jasna jego zgoda musiała być, faktem jest, że się zgodził. No i są.
Kaja i Denis na kanapie obok mnie teraz, Figa obok kanapy. Jakoś za luźno byłoby mi teraz na tej kanapce, gdybym sama siedziała. Piesy moje już nie takie młode i czasem jak pomyślę, że prędzej, czy później któregoś zabraknie to..... masakra
A chłopaki moje kochają te psiaki ogromnie, choć wiedzą, że piesy są moje. Podobno pies sam sobie wybiera pana. Cóż nasze wybrały mnie, ale dzieci moje były za małe, kiedy psy przywędrowały do nas, więc to jest oczywiste. Jakiś czas temu Kaja była mamą i już, już Julek miał zostać panem jednego z szczeniaczków (tego z mojego profilu), i już, już małżonek mój najmilszy był skłonny się zgodzić...hehe Byłoby dopiero wesoło...
Pies to też obowiązek, trzy psy, trzy obowiązki. Ale bałagan zrobiony przez psa nie irytuje mnie, tak jak bałagan zrobiony przez husbenda mojego... to chyba jasne:)

Taka psiara ze mnie, nie każdy to rozumie, nie każdy lubi... Wiele nie fajnych sytuacji z psami widziałam, słyszałam. Staram się omijać, unikać wiedzy na ten temat, nie mogę pojąć ludzkiej znieczulicy, zresztą nie tylko w odniesieniu do zwierząt.

Przedstawiam Wam zatem moich przyjaciół najmilszych:)










niedziela, 22 lutego 2015

Ferie:)

W wolnym czasie zamiast odżywać, ja zaczynam gnuśnieć. Co raz bardziej nic mi się nie chce i najchętniej zaległabym na kanapie i tak sobie siedziała i nudziła się przed durnymi programami w tv, lub z książką. Dziś zostałam sama z młodszym i już wczoraj zgodziłam się na spędzanie czasu przed kinektem, więc od rana już nic innego nie słyszałam tylko, kiedy zagramy. A ja bym sobie zaległa... Niby odpoczynek konieczny dla zachowania w pełni władz umysłowych, a jednak...
Oczywiście zaliczyłam gry, ćwiczenia, spacer, a teraz kino domowe, czyli po raz setny Madagaskar:) Strój mój dzisiejszy zatem wygodny dla wygibasów przedkinektowych jest, wystarczy, że buty zrzucę:) W całości z sh pochodzi:)







Z nudów, a raczej by o pracy nie myśleć (bo już niestety myślę i niepotrzebnie się stresuję, bo jak wrócę to istny kocioł mnie czeka) to nawet za pieczenie i jedzeniowe eksperymenty się biorę. Co oczywiście skutkuje wzmożonym apetytem. Nic od jutra poszczę, w końcu po temu jest czas:)
 Pochwalę się zatem ciastem, które sama (prawie) wymyśliłam. Mam w zamrażarce zapas truskawek z własnego ogródka i ciężko myślałam jak tu zacząć je w końcu wykorzystywać, bo niedługo świeże będą. Pomysły to ja wcześniej miałam, ale raczej na desery zdecydowanie kaloryczne, czego unikać się staram. Więc placuszek mój zupełnie bez pieczenia jest, co dla mnie jest najważniejsze, bo w pieczeniu to ja się dopiero kształcę. Małżonek mój najmilszy stwierdził, że w końcu dojrzewam, że za pieczenie się biorę. Podeszwę (jak zwykłam nazywać spód ciasta) z herbatników wielozbożowych zrobiłam, na nią masa truskawkowa i tu już wspomogłam się przepisem na takową - 1kg truskawek zagotować w 3/4 szklanki wody, zmiksować dodać dwie galaretki truskawkowe i dwa budynie śmietankowe wcześniej rozbełtane w 3/4 szklanki wody, wszystko zagotować i przestudzić, następnie na herbatniczki wylać. Śmietany nie miałam, cóż nie używam, za to jogurtów ci u mnie dostatek, więc na masę truskawkową wyłożyłam Fanatazje, posypałam orzechami różnymi, pokruszonymi herbatnikami, które zostały i kuleczkami/gwiazdkami/płatkami czekoladowymi, które do Fantazji dołączone były. Niebo w gębie wyszło:) Ach i sorbet truskawkowy zrobiłam, dlaczego ja wcześniej na ten pomysł nie wpadłam to nie wiem, bo przecież to sama rozkosz dla podniebienia:)


czwartek, 19 lutego 2015

u mamy

"Nie staraj się zrozumieć wszystkiego, bo wszystko stanie się niezrozumiałe" cytat sczytany przez moją mamę na jakimś nagrobku, być może przekręcony. Padł dziś (po raz kolejny, bo to jej ulubiony) jako podsumowanie wywodu mojej babki na temat przemijania i życia po śmierci. Ciężkie tematy, aż brzuch mnie rozbolał:(

Dwa dni spędzone w rodzinnym domu, mieście. Zawsze jak wracam dopada mnie uczucie rozdarcia, bo jednak tęsknię za rodziną, ale jednak to tutaj, u siebie czuję się dobrze. Przemierzając ulice miasta mego dzieciństwa zawsze dopadają mnie jakieś strzępki wspomnień, jakiegoś rozrzewnienia, nie umiem tych uczuć jakoś sprecyzować, nie wiem czy są pozytywne. Już nic mnie tam nie ciągnie, już wielu ludzi nie pamiętam, bo znajomości te dalsze umarły, a bliższe też sporadyczne, a jednak tęsknię. Tu gdzie mieszkam, jest dom moich dzieci ich życie. A moje? Nie pracuję tu gdzie mieszkam, nie znam wielu ludzi, owszem nowe przyjaźnie zawarte, ale nadal mimo 10 już lat tutaj, nadal nie jestem tutejsza. Już nie tam jest mój dom, a jeszcze nie tutaj. Rozdarcie totalne, poczucie braku przynależności, jakby nie było dla mnie miejsca ani tam, ani tu.
I zawsze, ale to zawsze to uczucie mnie ogarnia, gdy na chwilę pojadę do rodziców, a potem wracam. Jutro mi przejdzie. Na szczęście:)

Dzisiejsze zdjęcia ze ścianki u mamy. Takie se, bo starszak robił, a że robił to na ściankę ze mną się pchał tak jak młodszy, bo on przecież za fotografa robi;)
Ciuchy - sh, torebka Centro, kurtka Biedronka









wtorek, 17 lutego 2015

dresowy kod

Jestem typem nałogowca. Jak coś spróbuję i mi przypasi to wpadam jak śliwka w kompot. Dlatego omijam alkohol szerokim łukiem i tylko w sporadycznych sytuacjach, na imprezach sobie pozwalam, bo pewnie i ten nałóg by mnie dopadł. Nałogowo czytam, nałogowo robię zakupy, nałogowo się odżywiam, nałogowo ćwiczę, nałogowo piorę, nawet ciuchy, które prania nie wymagają, nałogowo palę niestety, choć od jakiegoś czasu elektrona, a już 10 lat nie paliłam. Nałogowcem zostaje się przez całe życie. Podobno nałogi się zmienia, wychodząc z jednego wpada się w drugi. U mnie to nie działa, u mnie dochodzą nowe. I chyba właśnie uzależniłam się od bloga:)

I mimo, że cudnych, plenerowych fot brak, to wstawiam zrobione te w chałupie. I taka najpiękniejsza to na nich nie jestem, w końcu ferie, daję cerze odpocząć;) Dresowe ciuchy już od jakiegoś czasu nieustannie królują w modzie, więc i ja dresową kieckę sobie sprawiłam. Może fason nie najmodniejszy, ale mi się podoba. Sukienka - sh





A jutro do chłopaków jadę! Nie mogę się zdecydować hurra czy łeee...... Bo kij ma dwa końce;)

poniedziałek, 16 lutego 2015

Sport to zdrowie

Pewnie tak...
Choć sportsmenka ze mnie raczej nie z pasji;)

Od dłuższego czasu swe sportowe poczynania dokonuję w domu przed laptopkiem. Wizyty na zbiorowych ćwiczeniach tj. zumba, aerobik etc. z kumpelami kończyły się nieokiełznanym gadulstwem, albo wycofywaniem się koleżanek, których zapał był krótkotrwały, podobnie na fitnesie. Dałam więc sobie spokój i w pieleszach domostwa katuję swe ciało. A, że u sie trenuję, to na kreacje do ćwiczeń specjalnie nie dbałam, choć dresy za luźne się zrobiły i z tyłka zjeżdżały. Poza tym uznałam, że ciuchy sportowe na prezentacje w domu są zdecydowanie za drogie. Kiedy zatem w gazetce Biedronki ujrzałam, korzystne ceny tychże towarów, postanowiłam się obkupić. Ale matko jedyna, toż to istne polowanie było, trudniejsze niż łowy w lumpeksie. W mojej Biedzie (tak powszechnie ją sobie nazywam) nie szło kolorów i rozmiarów za chiny dobrać. Jak znalazłam portki to bluzki w mym rozmiarze nie było, jak dobrałam rozmiary to kolorki niestety pasować nie chciały. Uderzyłam zatem do dwóch kolejnych Biedronek i zgadnijcie czy coś dostałam, a gdzież tam. Cudów nie ma. Chcesz tanio kupować to się kobieto nalataj. W końcu bluzkę do bierdronkowych spodni w Lidlu dobrałam:) Nie sądzę, żebym jeszcze raz na takie zakupy się zdecydowała. No i teraz wyglądam jak rasowa sportsmenka hehe





niedziela, 15 lutego 2015

niedziela

Czytam Wasze komentarze i wierzcie mi dosłownie się czerwienię. Masakra ile komplementów się człowiek naczyta i od razu rośnie i rośnie, a serducho puchnie z dumy, że wysiłek się opłacił:)

Dziś niedziela taka trochę walentynkowa. Wczoraj zbieraliśmy siły po imprezce, ale dziś korzystając, że dzieciątka moje najukochańsze daleko, wybraliśmy się na... randkę? Tak, biorąc pod uwagę okoliczności to była to randka. Tylko kwiatów zabrakło, muszę to hasbendowi wypomnieć;)

Wieczorkiem w sobotę podjęliśmy tę ważką decyzje o wypadzie na miasto no i padło na kino. W naszych okolicach zero szans na wbicie się, wszystko porezerwowane, więc wyruszyliśmy w szerszy świat. Nie dalej, jak wczoraj pisałam, że na Greya mnie nie ciągnie, bo książki jakoś mnie nie urzekły. Zaraz wróć, pierwszą część przeczytałam z przyjemnością (takie sceny erotyczne, są rzadkością w literaturze, którą czytam), ale druga i trzecia to już zwykły romans podkręcany tym seksem i jakoś mnie rozczarowały. Ale na co tu iść? Chętnie bym poszła na Ziarno prawdy, ale właśnie jestem w trakcie czytania książki i nie miałam ochoty zepsuć sobie tego czytania, Poszłabym na Wkręconych, ale małżonek mój uparł się na Greya, bo nie czytał, i chciał fenomen ten poznać. Więc ok poszliśmy na Greya. I .... i nic, wolę jednak bardziej wartą akcję, jak coś się na ekranie dzieje, a tam ... Nie wiem mam mieszane uczucia. Niby film nie jest zły, ale żebym była pod wrażeniem? Zdecydowanie nie. A Wam jak się podoba książka/ film?

A pogodę na randkę mieliśmy super. I korzystając okazji małżonek mój pstryknął mi focie na dworku, nawet bez kurtki, na prawdę, w słonku przyjemnie było. Już by mogła taka pogoda jak dla mnie zostać:)
Kreacja moja - sh, byty stare jak świat z deichmanna i torba równie stara - mohito









sobota, 14 lutego 2015

Po balu:)

Co za dzień. Nie pamiętam, kiedy taki przeżyłam, chyba jeszcze przed ślubem. Dzieciaki na wakacjach, czyli chata wolna. Luz blus...
Po imprezce wstaliśmy sobie z małżonkiem moim najmilszym późnym południem, wrzuciliśmy na ruszt śniadanioobiad, delikatnie ogarnęłam, co trzeba, żeby mnie bajzel nie drażnił i dalej zaległam na kanapie. Myślałam, że nie dam rady, a tu ... udało się. Więc serialiki kryminalne zaliczyłam, książeczkę (też kryminalną) poczytałam, dwie drzemki zaliczyłam i dalej siedzę, zaglądając do Was. No, może szczyt Walentynkowych emocji to nie jest, ale wczoraj wystarczająco dużo energii z siebie wydobyłam. Bal udany, lokal przepiękny, jedzonko pyszne, ilość alkoholu w sam raz, towarzystwo wyborne, orkiestra grała jak trzeba, to jak miał się nie udać?
Jedynie co to panowie mnie zawiedli...bo lubię sobie popatrzeć na starszych, eleganckich szarmanckich, tudzież młodych, jurnych, szalonych, a tu jakoś nie było na kim oka zwiesić (takie moje zboczenie, ale nie żebym pań nie dostrzegała). Zdjęć z samego balu nie mam, bo aparatu nie wzięłam świadomie, gdyż ponieważ mamy z mężem przypadłość, że zapominamy pozbierać swoje bambetle ( w ten sposób np. butów zapasowych się kiedyś pozbyłam) bo ja liczę, że on siateczkę zabrał, on, że ja, a w chałupie się okazuje, że dobytek utracony, więc nie ryzykowałam. A telefon mój ulubiony zresztą do torebusi mi się nie zmieścił. Jedno, jedyne zdjątko posiadam, które dostałam dziś mmsem od współbiesiadnika naszego. Pytanie czy uda mi się je tu zamieścić, bo to pewnie wyższa szkoła jazdy. Zaraz popróbuję. Jednakże świadoma, że tego aparatu nie biorę, małżonek cyknął mi w kuchni:) przed wyjściem kilka fotek, cobym mogła się moją kusą kiecką z wyprzedaży pochwalić:)












 ps. W butkach mych nowych całe dwie godziny wytrzymałam, i jak starocie moje włożyłam, to choć szpilka raz wyższa była, to jakbym kapcie włożyła;)


Udanych Walentynek pełnych miłosnych uniesień;)

piątek, 13 lutego 2015

piątek

Już dziś nie zdążę do Was zajrzeć, ale jutro nadrobię wszystkie zaległości, bo wakacji czas nastał:) Huuura!!! Siedzę wymakijażowana, w bieliźnie i butach i liczę, że w jakiś cudowny sposób się rozciągną;) Nic trza jakieś stare wziąć na zmianę:) i Bal... Łeee tam...

Dziś kreacja z koszulą błękitną, której nie kupiłam w lumpie tylko na wyprzedaży w Reserved. Reszta oczywiście zdobyta tam gdzie zawsze:) Lecę szykować się dalej, coby zalśnić dziś na parkiecie, a Wam życzę udanego wieczoru i jutrzejszych Walentynek wielce miłosnych. Buźka:)