niedziela, 10 maja 2015

szelki

Mam ambitny plan - zapuścić włosy:) Broń Boże nie na długie, wyglądałabym wtedy jak własna ciotka i z dziewczęcością mi zresztą nie do twarzy, ale umyśliłam sobie, najpierw powrót do długiej grzywy, a potem pomyślałam o pójściu na całość i coś na kształt grzybka, boba jak zwał, tak zwał uhodować. Pytanie tylko jak długo wytrzymam ten niekształt na głowie i próby uformowania przyzwoitej fryzury. A ponieważ jak sobie coś umyślę to wytrwale do zamierzonego celu dążę (chyba, że jakiś szlag mnie po drodze trafi) to przeszperałam internet i metody na przyspieszenie porostu włosów wyszperałam. Fakt, faktem jednak jest, że wszystkich tych cuda czyniących metod wcielić w życie nie dam rady, więc postanowiłam na dwóch się skupić. Zatem dzielnie napój drożdżowy spożywam (nawet mi zasmakował - o dziwo) i wcierkę Jantar w skalp wmasowuję. Drugi tydzień już leci, jak metody owe wdrożyłam, ale efektów spektakularnych nie zauważam. Innych jednak sposobów na wydłużenie włosów nie mam, więc dzielnie dalej  wcierkę wcieram i dalej napój ów drożdżowy popijam. Ciekawa jestem co z tego wyniknie:) I dalej męczę się z rudym, choć już sama nie wiem, czy dobrze zrobiłam blond porzucając i nie raz myśl mnie nachodzi coby jednak powrócić, bo kłopot z kolorem mniejszy wówczas miałam, oj mniejszy. I tymże sposobem utwierdzam się w przekonaniu, że stała w uczuciach to ja nie jestem ;)

A wracając do tematu posta mego. Już jakiś czas temu trzy pary szelek zakupiłam - moro, zielone i w panterkę. Te morowe już wykorzystałam, o tutaj a potem szelki do szuflady wrzuciłam i na śmierć o nich zapomniałam. Na szczęście poszukując inspiracji przypomniałam sobie o tym dodatku i dziś Wam prezentuję kreację z zielonymi szelkami w roli głównej:) A fryzura? Same widzicie jak się układa:)